Rozmowa z Wolfgangiem Buescherem, niemieckim pisarzem, dziennikarzem i podróżnikiem.
Rz: Trzy tysiące kilometrów, z Berlina do Moskwy, przez Kostrzyń nad Odrą, Czarnobyl, Witebsk. Trzy miesiące samotnego marszu, opisane później w książce. Co pana podkusiło, żeby wybrać tę właśnie trasę?
Wtedy, latem 2002 r., zwyczajnie potrzebowałem takiej podróży. To miała być długa, letnia przygoda. Lot z Berlina do Moskwy trwa dwie godziny. Tyle, co nic. Początkowo się zastanawiałem, czy nie zabrać samochodu, ale szybko doszedłem do wniosku, że oglądanie świata przez szybę nie jest dobrym rozwiązaniem. To erzac, turystyczna bańka. Chciałem się całkowicie oddać krajom, przez które szedłem. Doświadczyć po drodze wszystkiego, co mogło mnie na niej spotkać: kurzu, skwaru, deszczu. Jedyne, czego potrzebowałem, to czas. To nie mogło trwać kilka tygodni. Chciałem spędzić w ten sposób całe lato.